wtorek, 1 stycznia 2013

Chmielnicki Cymes(k. Kielc)


Chmielnicki Cymes - mały, niepozorny i nieokrzesany.




   Recenzja pisana z ogromnym opóźnieniem, ale wspomnienia jak najbardziej żywe, bo kiedy zajechaliśmy do Chmielnika od strony Placu Gęsiego słonko mocno prażyło na niebie,  a nasze kurtki i szaliki leżały jeszcze na dnie szafy. Przyjechaliśmy tutaj naszym Volvo, aby zobaczyć chmielnicką synagogę, kirkut i – oczywiście - spróbować czegoś lokalnego. Zobaczyliśmy niestety - bożnica jest w remoncie, a i z nekropolii raczej zostały szczątki i tablica pamiątkowa, wieszcząca o renowacji przeprowadzonej tak dawno, że musimy wziąć na wiarę fakt że rzeczywiście się odbyła.Co ciekawe gdy wczytaliśmy się odrobinę w biuletyn informacyjny okazało się, że Chmielnik był od połowy XVI w. ważnym ośrodkiem polskiego kalwinizmu, ale i po tym nie ostał się żaden ślad. Znaleźliśmy jeszcze samowolę budowlaną w postaci płaskorzeźby JPII na frontonie XVII -wiecznego kościoła, a na  okalającym go murze - pomnik upamiętniający katastrofę w Smoleńsku z urnami z ziemią ze Smoleńska i Katynia przyklejonymi do ciemnej płyty z wizerunkiem pary prezydenckiej. Na dodatek przy tejże tablicy obserwowała nas (na 99%) atrapa kamery - wystarczy tylko dodać, że innej w mieście już nie zauważyliśmy. I jako, że nasyciliśmy się już widokami przyszedł czas na nasycenie kubków smakowych, dlatego raźno ruszyliśmy na chmielnicki ryneczek. Odnalezienie „Cymesu” nie było trudne – mimo, iż sama restauracja - lub może lepiej restauracyjka - okazała się być malutką, jednoizbową graciarnią. Trochę ciemno, parę stolików, pianino, skrzypce, na ścianach obrazki, bibeloty… I normalnie marudziłbym na taki stan rzeczy z pół akapitu, ale tutaj - z jakiegoś powodu - absolutnie mi to nie przeszkadzało. Czułem się raczej przytulnie niż ciasno… Gdy weszliśmy atmosferę wypełniała Eska, która za chwilę przeszła w żydowskie melodie z wyraźnie prowadzącymi skrzypcami. Stolik był malutki, więc gdy podano nam menu jedno z nas musiało trzymać swoje na kolanach, żeby nie przeszkadzać w czytaniu drugiemu.  Zawartość karty była ogromna -  zawierała zarówno kuchnię polską jak i żydowską. Widać właściciel bał się postawić na jeden zdecydowany temat kulinarny i doskonale go rozumiem, bo rodzina która przyszła na obiad, kiedy my kończyliśmy swój zamówiła 4x SCHABOWE… Cóż, mała restauracja w małym mieście musi iść na sporo ustępstw i mimo, iż właściciel miał certyfikaty na „Gęś po Chmielnicku” to i tak starał się zadowolić każdego klienta. Nas zadowolił  średnim„zestawem dań kuchni żydowskiej”. Na ładnym talerzu podano nam czulent, gęsie pipki, kugiel, żydowskie surówki, placuszki ziemniaczane, do tego sos pieczeniowy i oczywiście cymes. Przyznać trzeba z lekkim wstydem, że cokolwiek by mi wtedy podali i tak nie wiedziałbym, czy to to, co zamówiłem. Gęsie żołądki z cebulą i czosnkiem bez problemu rozpoznałem jako gęsię pipki. Jeśli chodzi o czulent i kugiel sprawa była już trochę bardziej skomplikowana dla tak niedoświadczonego języka jak mój. Pierwszy to pieczeń z fasoli, kaszy i ziemniaków z gęsim tłuszczem, a drugi - rodzaj zapiekanej babki ziemniaczanej z cebulą, czasami przekładanej mięsem wołowym. Potrawy podano nam w naprawdę niedługim czasie. Obawiałem się odgrzewania w mikrofali, jednak albo tego nie uświadczyłem albo to była bardzo dobra mikrofala. Jedzenie naprawdę nam smakowało. Za rozsądną cenę w rozsądnym czasie i konkretnej ilości. Fakt, że mogliśmy spróbować paru potraw za jednym razem dodatkowo wprawił nas w dobry humor.  Właściciel tej restauracji może przesadził z dekoracjami, ale na pewno wie jak kulinarnie zadowolić swojego gościa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz