
Na
wstępie zaznaczam, że mimo cierpkiego tytułu, będzie to recenzja
jednoznacznie pozytywna dla tej Kieleckiej restauracji z azjatycką
kuchnią. Nie odbiera mi to jednak prawa do konstruktywnego ponarzekania w
paru sprawach, które mnie drażniły przy każdych odwiedzinach, podczas
przygotowań się do tej recenzji. A w tym przypadku jestem przygotowany
bardziej niż skrupulatnie; jadłem tam o każdej porze roku, każdej porze
dnia i co prawda nie dałem rady spróbować nawet 1/10 z całości ponad stu
punktowego menu (nie licząc zestawów i napojów) ale to, co widziałem,
zjadłem i doznałem w zupełności wystarczy na rzetelną recenzję.
Żeby całość recenzji była podana jak najczytelniej zdecydowałem się
napisać ją w stylu "korporacyjnej kanapki oceniająco-podsumowującej", a
żeby było jasne dla tych, którzy z pracą w korporacji nie mieli
styczności, od razu wyjaśnię, że to taka metoda dla menadżera czy
kierownika, do podsumowywania swojego podwładnego tak, aby nie wpędzać
go w stany lękowe i depresje, tylko na przemian chwalić i wytykać błędy.
Pierwsza pochwała dla Aseana, należy się za lokalizację, chociaż gdy
jadłem tam po raz pierwszy nie wyglądało to wcale jak plus. Mimo iż
restauracja jest ulokowana na głównym rynku Kielc, rynek ów był bardzo
mocno remontowany, a przed wejściem wykopany został głęboki rów, fosa
niemalże, która znacząco utrudniała dostanie się do środka. Szczęśliwie,
jak każdy remont i ten miał swój finał i teraz można bez przeszkód
dostać się do środka, a i siedząc w środku obserwować schludny, czysty i
przyjemny dla oka rynek. Celowo nadużywam słowa "środek", bo ten jest
niewątpliwie piętą achillesową i tego miejsca, bo czy najzwyczajniej
brudne obrusy można nazwać elementem wystroju? . Ba! Komu z nas nie
zdarzyło się najzwyczajniej nabrudzić zbyt intensywnie dyskutując
podczas obiadu? I raczej nie zdarza się żeby w trakcie spożywania
posiłku kelner zaczął wymieniać obrus. Jest na to wystarczająco czasu
żeby zrobić to przed przyjściem następnych klientów. Tym bardziej
niedoprana i nader wszystko nieapetycznie wyglądająca brązowawa plama,
to zupełnie inna kategoria grzechu ciężkiego, którego można przecież
łatwo uniknąć. Rozglądając się dalej po stole możemy spotkać najzwyklej
kiczowate kwiatki z bibuły, lub o wiele lepiej prezentujące się łabędzie
wykonane w technice origami, chociaż i to ktoś może uznać za kicz ale
to kwestia indywidualna. Rozglądając się dookoła nic nas raczej nie
zaskakuje. Abyśmy poczuli się bardziej swojsko na dwóch ścianach
znajdziemy przymocowane prawdziwe tyczki bambusowe, które nie dominują,
ale nadają tonu całości. Ściany obklejone tapetą, sprawiają wrażenie
pomalowanych i dodatkowo ozdobionych złotym sprejem. I w tak można by
zakończyć opis wnętrza, ale niestety najgorsze przed nami, a raczej nad
nami. Ktoś pewnie miał świetny pomysł na ozdobienie sufitu i jest teraz
bardzo dumny, ale tu i ówdzie domalowane (oczywiście złotym sprejem)
jakieś może chińskie, a może japońskie symbole w jednym miejscu a w
innym bliżej nieokreślone malunki to zwykła porażka. Całość bardziej
kojarzy mi się z tatuażem z henny robionym nad morzem za 10 zł, albo
takim z gumy do żucia niźli z restauracją. Dziwnym i dyskusyjnym
elementem jest też oczko wodne tuż przy wejściu, ale ocenę go
pozostawiam dla każdego indywidualnie. Wystrój restauracji to też
muzyka, a ta ma się wrażenie, że jest grana dla młodej obsługi niż dla
gości, bo jak inaczej wytłumaczyć obecność radia Eski? Trafiły się
czasem jakieś spokojne orientalne melodie grane na erhu z łagodnym
kobiecym wokalem, ale na to trzeba mieć szczęście.

Czas
na dobre strony wystroju. Ta część będzie niestety krótsza, ale chyba
to taka jej natura, bo zawsze łatwiej jest się czepiać niż chwalić. Na
pierwszym miejscu bez zastanowienia stawiam dwa akwaria Kolorowo
urządzone, dobrze podświetlone, zaaranżowane w przestrzeni tak, że każdy
gość może podziwiać pływające w nim różne gatunki różnobarwnych rybek.
Następne w kolejce warte pochwały są parawany. Wynalazek nie taki znowu
nowy, a organizuje przestrzeń sali tak, że nikt nam w talerz zaglądać
nie będzie. Taka mała i prosta rzecz, która znakomicie się sprawdza w
praktyce. Łazienka też jest w porządku, nie ma do czego się przyczepić,
może tylko martwi fakt, że jedna łazienka na ponad 30 osób może okazać
się problemem w awaryjnych sytuacjach. Obecność szatni, to również miłe
zaskoczenie, a to element który coraz rzadziej spotyka się w
restauracjach. Może takie nic, ale mając w pamięci krzesła obwieszone
ciężkimi futrami które co i rusz przewracają się na innych gości, albo
jeden, gęsto obwieszony stojak z kurtkami, lecący do czyjejś zupy, to
zwykła szatnia okazuję się idealnym rozwiązaniem (tym bardziej że
najczęściej ja jestem ofiarą takich "wypadków"). Kończąc rozdział o
wystroju wspomnę jeszcze o oświetleniu; przewidywalnym, co jest zarówno
plusem i minusem, bo jest ono dobrze wyważone, ale w formie nudne. Nie
jest za jasno, a widzimy własny talerz, czegóż chcieć więcej?

Gdy
już nasyciliśmy się widokami, zostawiliśmy kurtkę w szatni i
rozsiedliśmy się w krześle, w chwilę pojawia się sympatyczna i
uśmiechnięta kelnerka witając nas serdecznie i podając nam menu. Menu to
gruba lektura, jak już wspominałem na ponad sto pozycji, dlatego
kelnerka daje nam dużo czasu na zdecydowanie się. Gorzej dla nas jeżeli
wiemy po co konkretnie przyszliśmy, bo musimy odsiedzieć bezczynnie parę
minut zanim nasze zamówienie zostanie przyjęte. Same menu moim zdaniem
grubo przerośnięte i powinno zawierać góra 20 pozycji, ale patrząc
wstecz zawsze jedząc w lokalach z kuchnią azjatycką takie mnie spotykają
(przytłaczają wręcz), więc nie ma co wymagać rewolucji. Po wczytaniu
się w karty znajduję tam parę pozycji nie kojarzących się raczej z
charakterem restauracji jak golonka, "wołowina po Indyjsku", czy karp na
trzy różne sposoby (chociaż ten jako pierwszy w historii był hodowany
na terenach Chin już V w p.n.e). Jest też tradycyjnie dla najbardziej
wybrednych "zestaw po Polsku", czyli filet panierowany z frytkami i
surówką. Reszta jakby żywcem spisana z jednego podręcznika dla
wszystkich restauratorów z kuchnią azjatycką w cenach od 5 zł za zupę,
przez makaron ryżowy smażony z kurczakiem za 16 zł i węgorza
azjatyckiego z trawą cytrynową na ostro za 26 zł do polędwicę wołową
"po Chińsku z kociołem gorącym"(?) za 35,80 zł. Jeżeli przyszliście ze
znajomymi gorąco polecam proponowane na drugiej stronie zestawy dań,
które po w przeliczeniu na jedną osobę są małym wydatkiem, można
spróbować parę różnych potraw, najeść się oczywiście i do tego
zintegrować dzięki kładzionej na środku stołu, dużej obrotowej tacy na
której w schludnych półmiskach podawane są kolorowe potrawy (w zestawie
dla 4 osób). Jedzenie zostanie oczywiście podane podejrzanie szybko, co
jest chyba charakterystyczne dla wszystkich tego typu restauracji i
oczywiście jest kolejnym plusem. Do jedzenia wypada zamówić coś do
picia, a wybór jest przyzwoity i poza piwem czy colą możemy skusić się
na przykład na zieloną herbatę z jaśminem, która ułatwi nam trawienie, a
swoim delikatnym smakiem i aromatem uprzyjemni spędzony czas.
Kończąc ten i tak już długi wywód pozwolę sobie przytoczyć pewną
anegdotkę. Otóż mój znajomy, rodowity Kielczanin mieszka teraz w
Poznaniu, a to kawałek drogi. Bywając w domu rodzinnym od czasu do
czasu, za każdym razem stara się naciągnąć swoją mamę, żeby zafundowała
mu obiad właśnie do Asean-a. To nie tak, że nie stać go żeby zjeść w
Poznaniu, albo że sam nie potrafi sobie czegoś upichcić, po prostu
tamtejsze jedzenie jest bezdyskusyjnie smaczne i warto zajrzeć tam przy
każdej okazji.
recenzji ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz